Być uznanym za czyjegoś przyjaciela to tak, jakby wygrać los na
loterii. Mnie się wyjątkowo poszczęściło. Dostałam „wspomaganie” w
postaci Izy i Ilony oraz mojej pokrewnej duszy (o której nic jak na
razie nie powiem). Skupię się na dziewczynach…
Nieważne kiedy, gdzie i w jakich okolicznościach przyrody się
poznałyśmy. Istotne jest to ile razem przeżyłyśmy i fakt, że nie możemy
bez siebie przeżyć dwóch dni. To żadne uzależnienie – po prostu są
częścią mojego życia…
Uwielbiam z Nimi
wyjeżdżać. Nie ma to jak wspólne oszczędzanie, dysputy o zabarwieniu
psychoanalitycznym, wieczory przy tysiącu i ajerkoniaku, rejsy
kajakiem, długie rozmowy „o życiu, śmierci i…”, malowanie paznokci w
pociągu i śpiewanie. To ostatnie wychodzi nam zdecydowanie najlepiej,
mimo że (co tu dużo mówić) rżniemy owcę aż miło! Ni radzę siadać obok
Izki w kościele. Ja zawsze wychodzę po godzinie z bolącym brzuchem i
naciągniętymi mięśniami twarzy…
Każda z nas jest
inna, ale nakręcamy się wzajemnie, co tworzy lekko wybuchową mieszankę
z opóźnionym zapłonem. Nie zawsze do końca jesteśmy świadome naszych
odjazdów, ale przynajmniej będzie co wnukom opowiadać…
|